Na środku składzika stał mały, niewiarygodnie brudny, podobnie zresztą jak całe wnętrze, rower z zamontowanym na przednim kole silnikiem spalinowym. Śmigam na tym do osiemdziesiąt na godzinę – powiedział gospodarz – a na tym drugim jeszcze szybciej. Brudny, bo nie wyczyściłem go jeszcze po powodzi. Facet miał około 55-60 lat. Udar, który dopadł go 2 lata wcześniej był ledwie wyczuwalny – zacinał się z lekka. Drugi pojazd był połączeniem roweru z samochodowym fotelem i mocnym silnikiem na przednim kole. Hamulce miał zwykłe – rowerowe. Nie mogę cholery upilnować, się kiedyś zabije albo komuś co zrobi – żona była wyraźnie zirytowana – wciąż coś majstruje… Bo lubię – odciął się.
Jego zabezpieczenia przed powodzią nie były już tak wyrafinowane jak rowerowe ścigacze, ich budowa widać mniej go pasjonowała, choć mimo prostoty każdy szczegół był przemyślany. Niewielki, ładny dom, dotykający zbocza był otoczony półmetrowej wysokości murkiem, wejście do małego ogródka, jak i do domu było zablokowane przed wodą zaporą z desek, przykręcaną w razie potrzeby do framugi śrubami i uszczelnianą pianką murarską. Podobne zabezpieczenie miało wejście do kurnika – rupieciarni. Gdyby ono jednak nie wytrzymało, albo woda przelała się górą, kury mogłyby uciec pod sufit po zamontowanym na ścianie specjalnym trapie ratunkowym. Przygotowany też był system odwodnienia podwórka (w 2010 roku zalany został wodą nie z rzeki, ale spływającą ze stoku za domem), zaś zabezpieczenie przed cofaniem się w czasie powodzi ścieków z kanalizacji było banalnie proste –w rurę odprowadzającą ścieki z domu wbijało się przygotowany kołek. To ostatnie rozwiązanie powstało też po 2010 roku, kiedy dom został zalany właśnie przez kanalizację.
Wciągało mnie oglądanie tych zabezpieczeń – prawie ekscytowałem się każdym kolejnym pomysłem. Nie tylko ja, ale moi koledzy również – to, co widzieliśmy było dalekie od rozpowszechnionego w Polsce przekonania, że ludzie nie chcą wkładać wysiłku w indywidualne zabezpieczenia. Tu było inaczej, każda z tych rzeczy robiła może wrażenie amatorszczyzny, rodem z telewizyjnego programu Adama Słodowego „Zrób to sam”, ale wszystkie składały się na całość chroniącą dom przed stratami powodziowymi. Każdy szczegół, każdy element systemu był przemyślany i pracował na końcowy efekt.
Powodzie pojawiają się w tej dolinie co kilka lat. Niewielki strumień gwałtownie, w ciągu godziny, zamienia się w pędzącą kilkudziesięciometrowej szerokości rzekę i niszczy wszystko, co spotka po drodze. Jakby tego było mało woda spływa po stokach zalewając gospodarstwa wodą i błotem z przeciwnej strony niż rzeka. Nikt tu nikogo nie ostrzega, nikt ludziom mieszkającym tutaj nie pomaga. Radzą sobie sami. Ich atutem jest doświadczenie.
Idąc wzdłuż strumienia trafialiśmy na kolejne gospodarstwa z zabezpieczeniami, które wymagały zainwestowania jeszcze większego wysiłku i pieniędzy niż te w opisanym wcześniej domu.
Właściciele kolejnego dużego gospodarstwa odgrodzili się od rzeki półmetrowej wysokości otynkowanym murkiem, kierując się przy jego budowie zasięgiem i wielkością powodzi w 2001 roku. Nie pomogło im to w 2010 roku, bo podwórko zostało zalane nie od strony rzeki, ale od strony stoku po drugiej stronie gospodarstwa. Woda wlała się na podwórko, naniosła 30 cm mułu, zalała pomieszczenia w domu mieszkalnym i budynkach gospodarskich i… nie miała jak odpłynąć, bo blokował ją murek chroniący przed powodzią z rzeki. To była ciężka nauczka – po tej powodzi całe obejście zostało utwardzone (by łatwiej usuwać muł), a w mur wmontowano zamykane upusty.
Jak gospodarstwu zagraża woda z rzeki – upusty się zamyka, jak spływa ze stoku – upusty się otwiera. Proste jak drut, ale by to wymyślić trzeba było doświadczyć kilku powodzi atakujących z różnych stron.
Inny sąsiad po powodzi w 1997 roku otoczył całe gospodarstwo prawie dwumetrowym wałem. I od tego czasu wciąż coś przy nim robi, wciąż go poprawia, kierując się kolejnymi doświadczeniami. Powódź w 2001 przerwała ten wał, bo okazało się, że zbudował go zbyt blisko rzeki – więc przesunął go dalej zostawiając rzece więcej przestrzeni. W 2010 wał został przerwany ponownie, bo łuk wału okazał się zbyt ostry i został praktycznie rozmyty przez wodę. Teraz, po kolejnej modernizacji właściciel ma nadzieję, że będzie już dobrze.
Najbardziej kompleksowy system zabezpieczeń pokazało nam dwóch braci prowadzących warsztat samochodowy. Ich parcela, na której stoi i dom mieszkalny i warsztat, położona jest na wypukłym łuku strumienia. Ta krzywizna powoduje, że w czasie powodzi siła wody rozmywa brzeg zagrażając budynkom. W 2010 woda rozmyła zbudowany przez nich wał, zabrała 8 arów działki, zalała dom do wysokości 1,3 m i warsztat z drogą aparaturą diagnostyczną. Kiedy po powodzi dowiedzieli się od urzędników w wojewódzkim zarządzie melioracji, że ci nie są w stanie im pomóc w odbudowie wału postanowili zrobić to sami. Można sobie wyobrazić sytuację dwóch młodych facetów, których ciężko doświadczyła powódź i którym powiedziano, że mają sobie radzić sami. Pierwsze założenie, jakie zrobili było takie, że zabezpieczenia mają tym razem być skuteczne. Ale żeby były skuteczne – muszą być solidne. Najważniejszy był wał, bo dom i warsztat są tuż-tuż przy brzegu strumienia. Bracia wyznaczyli nową trasę wału i wzdłuż niej wbili pale dwumetrowej wysokości – stanowiły one trzon wału ziemnego. Od strony rzeki skarpa wału została wyłożona kamieniami, na które położono siatkę metalową i drugą warstwę kamienia wzmocnionego betonem. Woda z terenu poza wałem jest kierowana do studzienki zbiorczej i odpompowywana.
Największe pomieszczenie warsztatu, gdzie jest kanał i zamontowane w podłodze drogie urządzenia diagnostyczne chronione jest zakładaną na drzwi wjazdowe mocną i szczelną zaporą. Materiał na tę zaporę kosztował właścicieli około 8 tysięcy złotych.
Płoty, które w czasie powodzi 2010 roku zostały zniszczone przez napór wody i tego, co woda niosła teraz są zdejmowane z terenu całego gospodarstwa w ciągu pół godziny.
Całości kosztowała majątek. „Znajomi mówili nam – po co wkładacie w to tyle wysiłku, kiedy za te same pieniądze możecie wybudować nowy dom gdzie indziej. Z racjonalnego punktu widzenia mieli rację. Ale my chcemy żyć tutaj. Tu mieszkali nasi rodzice, tu bawiliśmy się jako dzieciaki i tu chcemy mieszkać. Poradzimy sobie.”
Czy takich miejsc, gdzie ludzie aktywnie przygotowują się do powodzi jest więcej w Polsce? Nie ma powodu sądzić, że ta dolinka jest jakąś wyspą na oceanie, unikalnym miejscem, gdzie tajemnicze siły spowodowały erupcję aktywności ludzi. Ale dotąd nikt nie prowadził badań w Polsce, które by to potwierdzały. Jakiś rok po wizycie w tym miejscu skorzystaliśmy z zaproszenia prof. Tadeusza Tyszki z Akademii im Leona Koźmińskiego w Warszawie i w jego projekcie zrobiliśmy badania: nas interesowało czy gdzie indziej ludzie coś podobnego robią, a psychologów decyzyjnych – bo takim zespołem kieruje prof. Tyszka – dlaczego to robią. Co ich motywuje. Wybraliśmy trzy miejsca w Polsce: dwa o podobnych cechach – brak obwałowań chroniących mieszkańców przed dość częstymi powodziami i trzecie, w którym mieszkańcy są chronieni obwałowaniami.
Raport z tych badań jest na ukończeniu – gdy będzie gotowy opiszę jego wyniki, bo są rzeczywiście ciekawe. Ale jedno warto zasygnalizować – wyniki badań wskazują, że główny wpływ na decyzje ludzi o podjęciu działań miały: przykłady rozwiązań u sąsiadów (czyli tzw. normy społeczne), własne doświadczenie powodziowe oraz przekonanie, że takie działania są skuteczne. To ważny wynik – daje on podstawy do zaprojektowania narzędzi skłaniających właścicieli domów na terenach zagrożonych powodzią do podejmowania działań ograniczających zagrożenie dla ich życia i dobytku.
Tak się to zresztą robi na świecie. W tej małej dolince na południu Polski oglądaliśmy rozwiązania, które w USA, Anglii czy Niemczech stanowią element krajowej strategii ograniczania skutków powodzi. Nie znaczy to, że w tych krajach wymusza się na właścicielach zagrożonych obiektów stosowanie indywidualnych zabezpieczeń w domach. Nikt w demokratycznej rzeczywistości czegoś takiego zrobić nie może. Ale Państwo stara się wpływać na mieszkańców, by takie działania podejmowali i, co najważniejsze, pomaga im w tym na dwa sposoby: doradzając , co można zrobić w domu i jak to zrobić dobrze oraz wspomagając te działania ich finansowo.
Roman Konieczny