Panie i Panowie! 15 kwietnia 2015 roku spełniły się oczekiwania setek, tysięcy, a może nawet miliona Polaków. Krajowy Zarząd Gospodarki Wodnej opublikował w Internecie ponad trzydzieści tysięcy arkuszy map zagrożenia i ryzyka powodziowego (mapy.isok.gov.pl) i ogłosił, że każdy arkusz to akt prawny.
Tak bym napisał jeszcze na początku grudnia zeszłego roku. Tekst byłby ironiczny, bo administracja spóźniła się z mapami w stosunku do wymaganego terminu grubo ponad rok i udawała, że nic się nie stało. Ale byłby też konstruktywny, bo niezależnie od jakości map, można wreszcie zacząć poważną rozmowę o ich przydatności. Tyle, że dzisiaj sytuacja jest dramatycznie inna niż te dwa, czy trzy miesiące temu, więc tekst trzeba zacząć inaczej:
Panie i Panowie. 30 grudnia 2015 roku Prezydent RP, a wcześniej parlament RP zawiódł oczekiwania setek, tysięcy, a może nawet miliona Polaków. Wszystko przez przeprowadzoną galopem w ciągu 21 dni (trzy tzw. czytania w Sejmie w ciągu dwóch dni) zmianę Prawa wodnego, która zwalnia samorządy gminne z konieczności uwzględniania map zagrożenia powodziowego w planach zagospodarowania przestrzennego gmin. Jednym podpisem pan Prezydent wyrzucił w błoto 200 mln złotych, bo tyle kosztowało opracowanie map. Nie zauważył też, że zabiera tym podpisem znacznie większe kwoty właścicielom gruntów. Powie ktoś – nic szczególnego, bo nie takie pieniądze politycy potrafią zmarnować – stała się jednak rzecz znacznie od tego gorsza – wyrzucono do kosza najskuteczniejszą metodę ograniczania strat powodziowych, czyli uporządkowanie budownictwa na terenach zagrożonych powodzią.
Jedną rzecz trzeba wyjaśnić od razu – nie można za tę nieszczęsną historię obwiniać wyłącznie rządzącej obecnie formacji politycznej. Poprzednie obsady Ministerstwa Środowiska i Krajowego Zarządu Gospodarki Wodnej, o różnej zresztą proweniencji politycznej, począwszy od SLD, poprzez PiS i koalicję PO – PSL mocno pracowały, by stworzyć dla tej decyzji solidne podstawy. Nie chciałbym być odebrany jako obrońca takich partii jak PiS, czy partia Kukiza, których sposób myślenia o świecie jest mi tak obcy, jak odkryta niedawno, podobna do Ziemi planeta Kepler-186f krążąca 500 lat świetlnych stąd. Ale ta ciągnąca się od dawna historia jest tak absurdalna i pouczająca zarazem, że nie opowiedzieć jej ze szczegółami, od początku do końca, to jakby opuścić w elementarzu lekcję zatytułowaną „Ala ma kota”. To ważna lekcja o amatorszczyźnie, głupocie lub arogancji większej niż norma przewiduje. Czytaj dalej Zabawy z mapami, czyli jak stracić na powodzi nie będąc zalanym