Czy można w Polsce powiedzieć, że opuściło nas zaufanie do rządu? Raczej nie, bo większość ma do tej instytucji ograniczone zaufanie, a jako społeczeństwo mamy zaufanie wręcz ujemne (ufa jej 38% Polaków, a nie ufa 52). Ale może tak ma być – w przypadku koalicyjnych rządów, wspieranych w parlamencie niewielką większością, ograniczone zaufanie do podejmowanych decyzji jest normą. To przecież konglomerat różnych poglądów, nacjonalistycznych, prawicowych, liberalnych, lewicowych itd. Więc i działania rządu są właśnie takie: od ściany, do ściany – raz radość, raz płacz.
Ale są decyzje, które nie mają nic wspólnego z polityką, poglądami na świat, społeczeństwo i gospodarkę – a są tak beznadziejne, że ręce opadają. Jednym z drastycznych przykładów takiego działania, kiedy człowiek nie wie co z sobą zrobić, są plany zabezpieczenia Ziemi Kłodzkiej przed powodzią. I zapewniam, że zdumienie, że można proponować coś tak nieprzemyślanego nie jest subiektywnym odczuciem. Proponowane działania są po prostu głupie: nieskuteczne, nieefektywne ekonomicznie, szkodliwe społecznie, pokazujące w dodatku słabość władzy centralnej szarpanej przez różne grupy interesów.

Przypomnijmy sobie sytuację sprzed pół roku. W południowo zachodniej Polsce woda zalewa wiele miejscowości – między innymi Ziemię Kłodzką. To specjalne miejsce –otoczone dość stromymi górami – więc przy dużych opadach dzieją się tam rzeczy straszne. Powódź w 2024 roku dotknęła szczególnie mieszkańców doliny rzeki Biała Lądecka, bo tama suchego zbiornika w Stroniu Śląskim zbudowanego ponad 100 lat temu uległa zniszczeniu. Fala, jaka w konsekwencji tej katastrofy powstała, zdewastowała kilka miejscowości, między innymi Stronie Śląskie, Lądek Zdrój, w jakimś stopniu również Kłodzko. Władza obiecała pomoc. Najpierw doraźną, a potem pojawiło się naturalne pytanie, jak się przed podobnymi działaniami zabezpieczyć w przyszłości.
Co w rządowej propozycji jest tak niedobre, że warto się temu przyjrzeć dokładniej. Jakie są grzechy popełniane przez Wody Polskie? Prawdę mówiąc jest tego tak wiele, że nie wiadomo od czego zacząć.
AROGANCJA – GRZECH PIERWSZY
Do Stronia Śląskiego, zdewastowanego przez falę z pękniętej zapory, przyjeżdża ekipa z Wód Polskich i proponują mieszkańcom, że odbudują im ten zbiornik. Co więcej zapowiada, że zbudują dwa nowe. W Lądku Zdroju, znajdującym się w dół rzeki, mówią to samo, ale dodają jeszcze kilka kolejnych zbiorników. Nie trzeba być szczególnym wrażliwcem, by czuć, że tym ludziom, którzy kilka miesięcy temu bali się o swoje życie, którzy stracili dobytek należą się najpierw jakieś wyjaśnienia. Odpowiedzi na kilka kluczowych pytań o to, co się stało w czasie powodzi. Dlaczego Wody Polskie nie ostrzegły lokalnej społeczności przed katastrofą swojej zapory we wrześniu 2024 – do czego obliguje je prawo? Dlaczego wycofały swoich pracowników z terenu zbiornika, kiedy od wielu godzin zbiornik był wypełniony po brzegi, a woda przelewała się przez koronę zapory? Dlaczego trzeba było czekać kilka godzin na potwierdzenie katastrofy? A oni zachowują się tak, jakby nic się nie stało. Ich przedstawiciele mówią mniej więcej tak: „Kochani! Dla waszego bezpieczeństwa zbudujemy wam jeszcze dwie zapory. Ale część z Was musi się stąd wynieść, bo w realizacji tego zbożnego celu nam przeszkadzacie!” Jak to nazwać? Brak wyczucia? Brak empatii? Nie, to arogancja w stanie czystym.

BRAK TROSKI O BEZPIECZEŃSTWO MIESZKAŃCÓW – GRZECH DRUGI
Planowane na Białej Lądeckiej zapory są wysokie: Goszów – 26 m, Bolesławów – 25 m. Niemal dwa razy wyższe niż rozmyta zapora w Stroniu Śląskim. Tak na oko – to osiem pięter. Każda z nich może być zagrożeniem dla mieszkających poniżej ludzi. Tym bardziej, że doliny są wąskie, więc domy stoją stosunkowo blisko rzeki. To prawda, że prawdopodobieństwo katastrofy jest niewielkie, ale ostatnia powódź pokazała, że wiele zapór, nie tylko w Kotlinie Kłodzkiej zostało przelanych. Przelanych, co znaczy, że woda je całkowicie wypełniła i zaczęła się przelewać przez koronę zapory. A to jedna z głównych przyczyn katastrof zapór na świecie. Wspomniane przelania nie dotyczyły zresztą tylko obiektów z Ziemi Kłodzkiej, czyli Krosnowic, Międzygórza, Roztok, ale też Jarnołtówka, Pilchowic, Cieplic i Sobieszewa w Jeleniej Górze, czy zapory w Mysłakowicach w zlewni Bobru. Przelanie zapory w Lubachowie i paniczne zrzuty wody zarządzone przez administratora tego obiektu, by zmniejszyć zagrożenie katastrofą, zagroziły leżącemu poniżej zbiornikowi Mietków, z którego zrzuty spowodowały z kolei konieczność ochrony osiedla Marszowice we Wrocławiu przez wojsko. Na świecie, pomiędzy 2000 a 2009 rokiem, zanotowano około 200 katastrof zapór. W Polsce tez się to zdarzało: 14 lat temu w Niedowie, wcześniej we Wiórach, jeszcze wcześniej w innych miejscach – ginęli ludzie i były duże straty.
Mimo to, na spotkaniach temat bezpieczeństwa mieszkańców jest pomijany. Na pytanie w Lądku Zdroju „jakie są zalety i wady proponowanych zbiorników” prof. Janusz Zaleski stwierdził, że należy się spodziewać pewnych niedogodności komunikacyjnych w czasie budowy zapór, ale to się naprawi. W sprawie zagrożenia, jakie może spowodować każda z zapór nie padło jedno słowo. Zapewne dlatego, że opowiadanie o tym mogłoby przestraszyć mieszkańców i zwiększyć fale oporu.
Co mówi o tym prawo? Prawo (rozporządzenie Ministra Środowiska z 2007 roku) jednoznacznie zobowiązuje właściciela zapory, której wysokość przekracza dwa metry lub kiedy pojemność zbiornika, który za nią powstaje jest większa niż 200 tysiące m3 do: zainstalowania systemu ostrzegania, budowy zabezpieczeń ludności oraz przygotowania planów ewakuacji. I pewnie takie systemy powstają, ale jednocześnie władza uznała, że zapory to obiekty ważne dla bezpieczeństwa kraju (Rozporządzenie Rady Ministrów) więc systemy zostały utajnione. Może się to wydawać groteskowe, że nasze Państwo z jednej strony nakazuje tworzenie systemów ostrzegania mieszkańców, a z drugiej je przed nimi ukrywa. Ale to fakt. Myślę, że jako społeczeństwo powinniśmy awanturować się o to, by Państwo nie robiło z siebie durnia i nie zachowywało jak osobnik, który nie rozumie co czyni.
By uświadomić sobie, że to nie jest standard światowy. Amerykańska Agencja ds. Zarządzania Kryzysowego (FEMA) już 10 lat temu wydała ulotkę zatytułowaną: Bądź świadomy potencjalnego ryzyka awarii zapory w Twojej społeczności.[1] Pierwsze zdania brzmią: Około 15 000 zapór w Stanach Zjednoczonych jest sklasyfikowanych jako potencjalnie niebezpieczne, co oznacza, że ich awaria może spowodować utratę życia. Zapory mogą ulec awarii z wielu powodów, w tym z powodu przelania spowodowanego powodzią, aktów sabotażu, lub awarii strukturalnej materiałów użytych do budowy zapory. I namawia mieszkańców na kontrolę właścicieli zapór czy spełniają wymagane warunki.
MANIPULACJA INFORMACJAMI – GRZECH TRZECI
Sposób prowadzenia spotkań z mieszkańcami w Kotlinie Kłodzkiej, które oficjalnie są nazywane konsultacjami, to mieszanina amatorszczyzny z elementami manipulacji. Spotkania zaczynają się od deklaracji, że dyskutowane będą różne warianty zabezpieczeń tego obszaru przed powodzą. Tyle, że warianty są złożone z elementów jednego zbioru możliwych działań – suchych zbiorników. To tak, jakbyśmy konsultowali z przyjaciółmi menu wspólnego obiadu dyskutując tylko o deserach. Zapominając o zakąskach, zupach, daniach głównych i napojach. Przedstawiciele Wód Polskich w następnym kroku nie omawiają wad i zalet poszczególnych wariantów, ale opowiadają szeroko i detalicznie, który z nich jest najlepszy. Dając pośrednio do zrozumienia, że dyskusja jest zbędna. Prowadzący dodają też skwapliwie, że wybór został dokonany w oparciu o dogłębną analizę wielu kryteriów. O tym, że są one tendencyjnie, lub źle dobrane nikt nie wie, bo się na tym nie zna. Opowiada się też, że uwzględniono wymagania instytucji międzynarodowych w sprawie bilansu kosztów i korzyści. Ale koszt budowy zbiorników nie jest porównywany ze zredukowaną przez te obiekty wartością strat powodziowych (takie dane ma KZGW na zawołanie), co pozwalałoby ocenić, które działanie jest mniej, a które bardziej skuteczne. Koszty porównuje się z ilością chronionych budynków. W konsekwencji nikt nie potrafi ocenić , czy ten bilans jest dobry, czy zły. No bo to trochę tak, jakbyśmy chwalili się, że za 6 worków jabłek kupiliśmy dwa krzesła. Czy ktoś potrafiłby odpowiedzieć, czy to dobry interes? Albo, czy jest to lepszy interes niż gdybyśmy kupili trzy krzesła za 9 worków jabłek?

Nie kontynuując dalej omawiania długiej listy innych błędów tych spotkań widać wyraźnie, że według wzorca form udziału społecznego wymyślonego wiele lat temu przez Sherry Armstein to tylko symboliczne włączenie lokalnej społeczności w proces decyzyjny. Organizowany wyłącznie po to, by móc pokazać władzy, mediom i społeczeństwu, że przeprowadzono konsultacje społeczne. A widać gołym okiem, że na drabinie Arnstein stoimy na szczeblu o nazwie manipulacja.
Czy można się dziwić, że po tym wszystkim mieszkańcy ziemi Kłodzkiej są bezradni? Z jednej strony czują, że coś jest nie tak, ale z drugiej jednak działa magia słów: profesor, dogłębne analizy, modelowanie, obiektywne kryteria. Sprytni urzędnicy wiedzą, że nie ma lepszego momentu niż takie rozchwianie opinii, by wywrzeć presję i przechylić szalę na swoją korzyść. Wysyłając na przykład taki sygnał: „Szanowni mieszkańcy Ziemi Kłodzkiej, jeśli nie poprzecie naszego pomysłu, nie w szczegółach, ale generalnie, to pieniądze z Banku Światowego na ochronę waszych domów przepadną. A innych środków nie będzie”. I tak się dzieje. Od kilku tygodni wszystkie rady gminne i rada powiatu kotliny kłodzkiej przygotowują deklaracje, że popierają inicjatywę Wód Polskich. Część samorządów jest przeciwna, ale chyba wesprze, część deklaruje, że generalnie jest za, ale proponowane rozwiązania ich nie satysfakcjonują, a część składa deklarację, że absolutnie jest za tym, by ktoś nad jakąś koncepcją ochrony przed powodzi pracował. Nie mają wyjścia.
DOBÓR DZIAŁAŃ OGRANICZAJĄCYCH RYZYKO POWODZI – GRZECH CZWARTY
„Tylko suche zbiorniki mogą uratować kotlinę kłodzką przed katastrofą” argumentują autorzy koncepcji. „Bo tylko one mogą zatrzymać te 23 miliony metrów sześciennych wody, jaka w czasie takich powodzi spada z nieba w zlewni Białej Lądeckiej”. Nie wspominają jednak dlaczego w takim razie sześć istniejących zbiorników o pojemności ponad 17 mln m3 nie poradziły sobie nawet z częścią powodzi w 2024 roku i zredukowały ją (dane z opracowania KZGW) w Kłodzku tylko o 30 cm z ponad 750 cm maksymalnego stanu na tym wodowskazie. Nie wspominają, bo lepiej nie opowiadać, że w czasie ostatniej powodzi nowy zbiornik Krosnowice nie obniżył kulminacji nawet o centymetr, podobnie jak zbiornik Roztoki, nie mówiąc o starym zbiorniku Międzygórze. Wystarczy porównać dane o dopływach do tych zbiorników z IMGW i komunikaty KZGW kiedy się te zbiorniki wypełniły.
Problem w tym, że retencja całej objętości powodzi nie jest w przypadku Kotliny Kłodzkiej kluczowa. Powodzie w tym rejonie to powodzie błyskawiczne, charakteryzujące się gwałtownymi wzrostami poziomu wody i gwałtownymi spadkami. Trwają krótko, często kilka lub kilkanaście godzin. Rozwiązanie nie polega tylko na łapaniu objętości całej wody, bo tego zresztą nie da się zrobić, ale na obcięciu w jakiś sposób szczytu wysokiej, krótkiej fali. Najrozsądniej to zrobić opóźniając spływ wody w całej zlewni (lasy rowy melioracyjne, drogi), w taki sposób, by jak najpóźniej znalazła się w rzece. Trzeba byłoby to uzupełnić zapewne suchymi zbiornikami (z pewnością mniejszymi niż obecnie planowane), które powinny być zlokalizowane tak, by rozsynchronizowały spływ wód, a nie łapały całą falę. Wtedy byłaby szansa na obniżenie kulminacji.

Drugim, nie mniej istotnym, a pomijanym w projekcie problemem, jest prędkość wody w Białej Lądeckiej i niektórych dopływach – sięgająca ponad 3 m/s. Przy takiej szybkości woda przemieszcza głazy o średnicy do 20 cm, wymywa drzewa, porywa samochody, podmywa fundamenty domów i przyczółki mostów oraz podmywa drogi. Ta dynamika wody jest związana z głęboko wciętymi korytami rzeki na wielu odcinkach. Wciętymi tak, że mieszczą się nich wezbrania nie tylko zdarzające się raz na 2 lata (tak powinno być), ale powodzie dziesięcioletnie, co nie powinno mieć miejsca. Powoduje to ogromną kumulacje energii wody w czasie powodzi. Tak więc obok spowolniania spływu do rzek, drugą ważna metodą ograniczania skutków powodzi jest zmniejszenie prędkości wody poprzez… poszerzanie koryta rzeki gdzie tylko się da. To, z jednej strony ograniczy zniszczenia, z drugiej poprawi przepustowość koryt rzecznych i wpłynie na zmniejszenie kulminacji w korytach. A szansa na poszerzenie koryt jest duża, bo z ostatnio przeprowadzonej przez Koalicje Ratujmy Rzeki ankiety wynika, że aż 37% poszkodowanych mieszkańców w gminie Stronie Śląskie i Lądek Zdrój jest gotowych zmienić miejsce zamieszkania i przenieść się w bezpieczne miejsce.

USZCZELNIANIE DOMÓW NIE TAM GDZIE TRZEBA – GRZECH PIĄTY
Właściciele dziesiątków tysięcy domów w wielu krajach podejmują różne działania prewencyjne dla zabezpieczenia i domu, i dobytku. Robią to różnie: od otoczenia domu murem powodziowym lub wałem, poprzez zabezpieczenia na okna i drzwi, likwidację piwnic, uszczelnienie murów i fundamentów, wymianę podłóg drewnianych na ceramiczne, likwidację ścian gipsowych aż po modernizację instalacji elektrycznej, ogrzewania itd. Itp. Skłaniają ich do tego albo ubezpieczyciele, lokalne i krajowe władze, które, jeśli nie współfinansują tych działań, to przynajmniej wspierają wiedzą i doradztwem. Wiele krajów wspiera te działania, bo jak wynika z wielu badań, ich skuteczność jest bardzo wysoka – od 30 do 70% redukcji w stratach indywidualnych.
Program zaproponowany przez KZGW po raz pierwszy w Polsce mówi o indywidualnych zabezpieczeniach i przedstawia pomysł na ich wdrożenie. Ale wygląda na to, że nikt nie włożył dość wysiłku, by rozpoznać jak to robią w innych krajach, co jest opłacalne, gdzie to robić i w jaki sposób. Pierwszym grzechem tego pomysłu jest obszar wdrożenia: tereny o głębokości mniejszej niż 85 cm dla powodzi 500 letniej. Czyli tam, gdzie woda sięga najrzadziej. Na świecie nie stosuje się takich ograniczeń – robi się to tam, gdzie jest to najbardziej opłacalne dla budżetu i dla właścicieli domów. Czyli… w strefie częstych powodzi. No bo powodzie zdarzające się raz na 20 lat (zalewy blisko rzeki) zdarzają się statystycznie 25 razy częściej niż takie, które zdarzają się raz na 500 lat (zalewy daleko od rzeki). Wobec tego zabezpieczenia w tej strefie będą ratować ludzi 25 razy częściej. Czują to właściciele często zalewanych domów. W Polsce, jeśli można trafić na przykłady takich działań, realizowanych bez wsparcia Państwa, to właśnie tu – bliżej rzeki. Ludzi intuicyjnie czują, że to się im opłaca.
NIEODPARTY UROK PRZYMUSU – GRZECH SZÓSTY
Inną niezrozumiałą sugestią autorów projektu jest wprowadzenie obowiązku stosowania opisanych wcześniej zabezpieczeń indywidualnych. No bo jak inaczej rozumieć zdanie z dokumentu KZGW: „Dla zabudowy w strefie zalania poniżej głębokości 0,85 m, wykorzystując doświadczenia i rozwiązania technologiczne z innych krajów … należy wprowadzić wymagania dotyczące technicznych zabezpieczeń budynków przed skutkami wezbrania powodziowego (floodproofing/waterproofing)”. Nie mówi się „rekomendacje”, czy „zalecenia”, ale „wymagania”. I z tego, co rozumiem, obowiązek wdrożenia tego zadania będą miały samorządy.
Można odnieść wrażenie, że nad naszym krajem wisi klątwa autorytaryzmu. Całkiem inaczej niż w innych krajach, gdzie te działania zależą od woli właścicieli budynków, a skłanianie ich do tego to zwykle element strategii krajowej ograniczania ryzyka powodziowego finansowany przez rząd i wdrażany najczęściej przy współpracy z samorządami, a nie przez samorządy. W USA wiele programów grantowych jest kierowanych do prywatnych właścicieli domów, przedsiębiorców oraz do lokalnych samorządów na przygotowanie zabezpieczeń infrastruktury ważnej dla lokalnych społeczności (zaopatrzenie w wodę, oczyszczalnie ścieków, zasilania, łączność itd.). Po powodzi w 2023 roku w jednym z regionów władze Australii przeznaczyły 800 milionów australijskich dolarów na trzy równolegle stosowane działania: wykup najbardziej poszkodowanych budynków (200 tysięcy $ za obiekt), podniesienie poziomu mieszkalnego domów nad poziom wody 1% (100 tysięcy $ na obiekt) lub na indywidualne zabezpieczenia domów (50 tys. $ na obiekt).
Czytając koncepcję przygotowaną dla Kłodzka czytelnik ma tez nieodparte wrażenie, że autorzy cierpią, mówiąc delikatnie na jakąś porażającą intelektualną bezradność.
Przykład pierwszy. Poza opisanym w poprzednim rozdziale obowiązkiem zabezpieczania obiektów, które będą zalewane średnio raz na 500 lat autorzy przewidują następne przymusy. Jedno z kolejnych zdań opisujących co musi zostać zrobione w strefie zalewu powodzi 500 letniej brzmi następująco: „W przypadku strefy zalania powyżej głębokości 0,85 m należy natomiast egzekwować całkowity zakaz nowej zabudowy oraz wykupy krytycznie zlokalizowanych obiektów.”. Program postuluje więc obligatoryjny zakaz zabudowy strefy powodzi 500-letniej mimo, że w Polsce władza nie potrafiła przez ostatnie 24 lata zrobić tego nawet w strefie powodzi stuletniej. Nie chcę opisywać, co przez ostatnie 24 lata się w tej sprawie wyprawiało, ale doświadczenie pokazuje, że władze nie miały zielonego pojęcia, jak z ograniczeniami zabudowy sobie poradzić. Więc pomysł autorów „Koncepcji…” by zabronić budowy w strefie powodzi 500-letniej to jakieś nieodpowiedzialne mrzonki.
Przykład drugi. Bardzo interesujący wydaje się postulat wykupów domów mieszkalnych, które na spotkaniach jest przedstawiany jako dobrowolny, choć po przeczytaniu zacytowanego wcześniej zdania nie jestem pewien, czy nie skończy się to znowu presją na obowiązkowe wykupy dla dobra mieszkańców. A że nie było dotąd instrumentu, który pozwalałby na wykup przez Wody Polskie prywatnych budynków, to w tzw. specustawie powodziowej zaproponowano, by:
„W szczególnie uzasadnionych przypadkach Wody Polskie mogą nabywać, w imieniu i na rzecz Skarbu Państwa, za zgodą właściciela nieruchomości, zlokalizowane na obszarach szczególnego zagrożenia powodzią, na których prawdopodobieństwo wystąpienia powodzi jest wysokie i wynosi co najmniej 10%, w celu zapewnienia skutecznej ochrony przeciwpowodziowej.” Problem w tym, że nikt nie sprawdził czy to dobre kryterium dla Ziemi Kłodzkiej. Powiedzmy wprost: Wody Polskie nie wykupią nic z terenów Stronia Śląskiego i Lądka Zdroju, bo woda 10% praktycznie mieści się tam praktycznie w całości w korycie rzeki. Efekt pośpiechu i niedbalstwa?

WYŁUDZANIE PUBLICZNYCH ŚRODKÓW Z BUDŻETU PAŃSTWA – GRZECH SIÓDMY
Wydawanie publicznych pieniędzy jest w każdym demokratycznym kraju szczególnie kontrolowane. W Polsce nie jest. W każdym razie nie w gospodarce wodnej. Tu można zażądać dowolnych środków z budżetu pod pretekstem walki z powodzią, suszą lub realizacją mrzonek – takich jak zrobienie z Polski potęgi żeglugowej.
Zasada na świecie jest prosta –jeśli korzyści są większe niż koszty – to jest OK. Jeśli jest odwrotnie, znaczy koszty są większe niż korzyści, żadna przytomna administracja rządowa nie wyda zgody na takie działania. Bo jest to nieracjonalne ekonomicznie.
W Polsce jest inaczej – wiele proponowanych inwestycji wodnych jest z założenia nieopłacalnych, ale ich orędownicy, promotorzy zasłaniają się tym, że dla ratowania ludzi i dobytku normalne kryteria nie powinny być stosowane. Ale coraz więcej ludzi ma świadomość, że ta argumentacja to próba naciągania budżetu państwa na bezsensowne wydatki. Można by powiedzieć, że to skutek nieograniczonych ambicji liderów tej branży, bo jak nie ma kryteriów mogą publicznie twierdzić, że potrzebne nam Siarzewo, zbiorniki takie, jak Katy Myscowa, lub dziesiątki małych zbiorników w terenach gdzie problemy powodziowe nie istnieją. Ale trzeba mieć też świadomość, że z tego żyją tysiące ludzi: projektanci, planiści, wykonawcy itd. Gdyby się zmieniło reguły gry należałoby się nauczyć innych rzeczy. A po co?
Tak jest od kiedy pamiętam z propozycjami dla Kotliny Kłodzkiej od powodzi w 1997 roku. Wspominana z żalem po powodzi w zeszłym roku przez wielu polityków i dziennikarzy koncepcja ochrony kotliny Kłodzkiej, z której zrezygnowano w 2019 roku miała kosztować prawie 5 razy więcej niż oczekiwana redukcja strat. Tak samo jest teraz – wybrana opcja dla Białej Lądeckiej ma kosztować ponad miliard złotych – a są to tylko koszty infrastruktury hydrotechnicznej – nie obejmuje to wykupów gruntów odszkodowań, kosztów innych działań. Dokument skrzętnie omija podanie kwoty, o jaką wielkość te zbiorniki ograniczą straty mimo, że są to łatwo dostępne dane. Pewnie dlatego, że wszystkie straty dla powodzi pięćsetletniej dla Białej Lądeckiej wynoszą tylko 300 mln złotych. A przecież proponowany pomysł nie eliminuje strat w całości – patrząc na liczbę chronionych budynków to pewnie redukuje te kwotę o połowę. Podejrzewam, że na realizacje tej strategii trzeba wydać dzisiaj 5 – 8 razy więcej, niż reedukacja strat w ciągu najbliższych 500 lat. Widać więc, że jest to propozycja inwestycji bez ekonomicznego sensu.
POKUTA ….
Najgorsze jest to, że wśród autorów, czy też konsultantów koncepcji dla Ziemi Kłodzkiej jest sporo osób, których profesjonalizm nie budzi wątpliwości. Ale widać czegoś w tym procesie sporządzania planu zabrakło. Może to jest tak, jak z planami zarządzani ryzykiem powodziowym, gdzie teoretyczny wstęp, podobnie jak w tym przypadku, zawierał wiele słusznych, sprawdzonych na świecie postulatów, ale do realizacji proponuje się jakąś wydmuszkę. Pewnie było jak zwykle – na końcu procesu pojawił się jakiś szef wszystkich szefów i powiedział: teoria – teorią, ale my od lat wiemy jak ma być. I w efekcie odczucia czytelników są takie, jak widzów na pokazie owianego sławą predystigitatora, który zamiast wyjąć z cylindra puszystego białego królika wyciąga za ogon małą – zabiedzoną myszkę.
Ale przejdźmy do podsumowania – grzechy autorów koncepcji można sprowadzić do:
stosowanie nieadekwatnych działań do rozwiązania problemów – jestem przekonany, że szukanie przestrzeni dla wielkiej wody wzdłuż rzek, zmniejszenie dynamiki wody w korytach tych rzek, wsparte wykupami domów mieszkalnych (a chętnych jak wynika z badań jest sporo), w połączeniu z innymi kryteriami, niż tylko retencja, lokalizacji suchych zbiorników zwiększyłoby efektywność tych działań w stosunku do obecnych,
aroganckie traktowanie lokalnych społeczności – traktowanie konsultacji społecznych jako formalności, którą trzeba zorganizować tylko dlatego, bo tak mówią przepisy i instytucje międzynarodowe. Brak wiary, a pewnie i umiejętności, wykorzystania konsultacji, jako źródła informacji o lokalnych problemach, rozwiązaniach i możliwościach ich wdrożenia. Zapewne też nieumiejętność traktowania konsultacji jako źródła siły wspierającej inwestora w szukaniu środków finansowych itd. Ale to grzech kulturowy, który tkwi w polskich instytucjach – można to było zaobserwować w każdym działaniu KZGW – przy sporządzaniu planów zarządzania ryzykiem powodziowym, planów gospodarowania wodami. Konsekwencje są nie tylko takie, że czujemy się petentami, ale to stąd się bierze lekceważenie bezpieczeństwa ludzi mieszkających poniżej zapór.
Lekceważenie analiz opłacalności proponowanych działań – czyli założenie, że można wydać dowolne publiczne pieniądze nie bacząc czy to się opłaca. Ktoś może powiedzieć, że to problem mało ważny dla lokalnej społeczności – bo oczekuje ona głównie skutecznych rozwiązań i jest przyzwyczajona że państwo nie liczy środków na ochronę. Ale tylko z pozoru. Brak takich kryteriów powoduje, że często proponowane im będą rozwiązania, nie tylko ekonomicznie nieefektywne, ale nieskuteczne. Bo nic nie będzie zmuszało do ich szukania. Dla lokalnych społeczności byłoby znacznie lepiej, gdyby autorzy takich koncepcji musieli poszukać rozwiązań naprawdę skutecznych i przynoszących w przyszłości konkretne korzyści.
O zaskakującej mnie zawsze miłości do autorytarnych rozwiązań, którą mamy w spadku po systemie, który w Polsce skończył się ponad 30 lat temu nawet nie wspominam. Naprawdę zarządzanie systemami społecznymi w oparciu o terminy „nie wolno”, „musisz”, „kara” jest mało skuteczne. I naprawdę warto zadać sobie trochę trudu i poczytać, jak to robią kraje, w których takie działania są społecznie nieakceptowane.
Podsumowując. Nie ma dyskusji! W ramach pokuty powinna powstać zupełnie inna propozycja redukcji ryzyka dla Ziemi Kłodzkiej. Bo czego by w obecnej koncepcji nie ruszyć to nieodparte jest wrażenie, że jest to pomysł słabo przemyślany, zrobiony w pośpiechu, budzący wątpliwości merytoryczne, nieefektywny ekonomicznie i jak dodatku mało skuteczny. Autorzy opracowania upatrują w suchych zbiornikach remedium na wszystkie powodziowe problemy, a trzeba mieć świadomość, że skuteczność proponowanego systemu suchych zbiorników to raczej szczęśliwy traf, niż reguła.
Roman Konieczny
[1] Be Aware of Potential Risk of Dam Failure in Your Community