Rządzą chytrusy z niedojdami, a Odra dalej słona

Przeleciało Wam coś nad głową? No to jak nic, dowiecie się, że to nieprawda. No, może wieczorem pojawi się informacja, że jednak coś leciało. Ale za nisko. Albo za szybko. Więc chyba oczywiste, że te tłumy wojska, pograniczników i policji na granicy z Białorusią wyposażonych w radary, elektronikę, podsłuchy, kamery, dwumetrowe płoty i snujących się między drzewami agentów  niczego nie zauważyły. Rakietę znalazła snująca się po lesie turystka, a helikoptery sfotografowali mieszkańcy Podlasia.

Pali się gigantyczna hałda toksycznych chemikaliów? Wojewoda mówi, że owszem – pali się, ale nikomu to nie zagraża. I odwołuje zarządzoną przez prezydenta miasta ewakuację mieszkańców. Twierdzi też, że nikt jej nie ogłaszał, a panikę wywołują wrogie władzy media. Powietrze w okolicy pogorzeliska – to kryształ, a woda – błękitna. Danych o jakości powietrza i wody nie pokaże, bo nie czas i nie miejsce. Kilka dni później burmistrz sycylijskiego Palermo po pożarze kawałka zwykłego składowiska odpadów nakazuje okolicznym mieszkańcom zrezygnować z jedzenia przed dwa tygodnie jajek, mięsa i nabiału, sugeruje obieranie owoców i warzyw ze skórek, zakazuje karmienia zwierząt paszą, która była w tym rejonie i zarządza specjalne mycie ulic, skwerów i wszystkiego co się da. Bo wg dostępnych wszystkim badań poziom niebezpiecznych dioxyn (efekt spalania) jest przekroczony 35 razy (źródło).

Kiedy tysiącami padają ryby w Odrze (nie tylko w Odrze, w wielu rzekach, ostatnio też w krakowskiej Wildze) – słyszymy –„no cóż, może rzeczywiście ktoś coś wylał, ale generalnie jest lato i rybom jest za gorąco, więc się duszą. Taki mamy klimat.”

Polacy, nic się nie stało – mówi rząd, ale Odra jest zasolona po uszy.

I jest jasne, po przyjęciu ustawy o rewitalizacji tej rzeki, że nic się nie zmieni. Przynajmniej w najbliższych latach. Ale o tym za chwilę. Jak jest dzisiaj? Myślicie, że jakość wody w Odrze jest lepsza niż była w zeszłym roku? Nic podobnego! Pokazują to cotygodniowe badania Głównego Inspektoratu Ochrony Środowiska, prowadzone od roku w kilkudziesięciu punktach na całej Odrze. Nas interesuje głównie zasolenie, bo ono było przyczyną tej katastrofy, w której zginęło zapewne koło 1000 ton ryb. Najświeższe wyniki badań GIOŚ są raczej dołujące. Wystarczy popatrzeć na ilość chlorków w wodzie i tzw. przewodność elektryczną, która mówi o zawartości wielu różnych soli w rzece. Na chlorki i siarczany nie ma zdefiniowanych norm, bo trzy lata temu rząd uznał, że utrzymanie tych norm to tylko kłopot, więc usunął je ze stosownego rozporządzenia. Ale dawniej granicą dla „przyzwoitej” wody było stężenie chlorków na poziomie 75 miligramów na litr wody, a siarczanów 80 miligramów na litr.  No to trzeba sobie powiedzieć, że w ostatnich dwóch miesiącach (patrzyłem na dane od 12 czerwca do 26 lipca – siedem kolejnych pomiarów) nie zdarzyła się sytuacja, by w którymkolwiek miejscu Odry było ich mniej. Poza jednym punktem – na samym początkiem Odry – w Chałupkach. Te przekroczenia są znaczne, czasem ponad dwudziestokrotne. Zakłada się też, że przewodność elektryczna, która jest parametrem charakteryzującym ogólnie zasolenie nie powinna być większa niż 850 mikrosimensów na centymetr (μS/cm). I tu podobnie jak w przypadku chlorków, poza początkiem Odry, na całej długości ten parametr był przekroczony – najczęściej kilkukrotnie. W niektórych punktach wychodziło ponad 6000 μS/cm. Poniżej wykres dla przewodności w Kanale Gliwickim (tam zaczął się w zeszłym roku problem) i Kostrzynie nad Odrą (to już blisko ujścia Warty). Oba wykresy obejmują dane z okresu od sierpnia 2022 do lipca 2023. Widać, że przewodność dzisiaj jest na poziomie przewodności z sierpnia 2022. (Źródło)

Ryzyko powtórki sytuacji z 2022 roku

Problem w tym, że normalny śmiertelnik nie do końca wie, co to znaczy. Ale można się odnieść do tego, co wydarzyło się w zeszłym roku. Na świecie podobne sytuacje zdarzały się wielokrotnie więc akademicy od dawana zastanawiali się jak wyliczyć ryzyko, że tzw. złote algi zaczną wytwarzać toksyny i zabijać życie w rzece. Jeden z kilku takich algorytmów powstał w Ameryce. Uzależnia on poziom ryzyka zakwitu złotych alg i wytwarzanych przez nie toksyn od trzech parametrów: przewodności elektrycznej, poziomu stężenia chlorków i odczynu wody mierzonej parametrem pH. I wyznacza na tej podstawie trzy poziomy ryzyka:

średnie ryzyko
kiedy wartość przewodności elektrycznej w wodzie przekracza 1500 uS/cm

wysokie ryzyko
kiedy wartość przewodności przekracza 1500 uS/cm, a stężenie chlorków jest powyżej 228 mg/litr

bardzo wysokie ryzyko
kiedy wartość przewodności przekracza 1500 uS/cm, chlorki są powyżej 228 mg/litr i pH powyżej 7,5 – czyli odczyn wody jest zasadowy.

Jak w oparciu o ten algorytm kształtuje się ryzyko powtórki katastrofy z 2022 r. na Odrze? Na czternaście punktów pomiarowych, aż w ośmiu ryzyko rozwoju złotych alg jest bardzo wysokie. Konkretnie, bardzo duże ryzyko powtórki sytuacji z 2022 roku jest w punktach: Ciechowice-Grzegorzowice, Utrata, Kanał gliwicki, Bytom Odrzański, Cigacice, Słubice , Kostrzyn, częściowo Kanał Kędzierzyński. W dodatku, z pomiaru na pomiar wyniki w tych miejscach są coraz gorsze. Dobrze lub w miarę dobrze jest na górnym odcinku Odry, podobnie w okolicach Wrocławia oraz na dolnym odcinku rzeki od Widuchowej, Szczecina i dalej. Mapa pokazująca punkty pomiarowe GIOŚ w załączeniu (czerwone kropki to zrzuty wód kopalnianych, żółte gwiazdki to punkty pomiarowe GIOŚ).

Strzeżcie się fałszywych proroków. Po uczynkach ich poznacie….

Można zadać naiwne pytanie, czy wyniki pomiarów wywołują jakieś refleksje u rządzących i czy skłaniają do działań ograniczających zasolenie. A jeśli tak – to jakich. Ponieważ władza ma problem z rzetelną komunikacją, nic o konkretnych działaniach nie wiadomo, to można tylko próbować interpretować jej zamiary „po uczynkach”. Najważniejszym w ostatnim czasie uczynkiem jest rządowa Ustawa o rewitalizacji Odry.

Według jej twórców Odrę  zrewitalizują – czyli przywrócą do życia stopnie żeglugowe ze śluzami, wały przeciwpowodziowej, jazy i regulacje, dziesiątki zbiorników wodnych na dopływach i elektrownie wodne. Czyli beton i stal. Pan minister Gróbarczyk sugeruje w dodatku, że ryby , małże i inne organizmy z Odry wypatrują tych inwestycji jak kania dżdżu. By potrzeby zaspokoić ustawa określa dokładnie ile kasy dostaną na realizację tych „dzieł” Wody Polskie – to znacznie ponad miliard złotych. W dodatku zagwarantowały sobie ustawą specjalną dla tych dzieł ścieżkę decyzyjną. Nie przewidziano natomiast w ustawie żadnych środków na oczyszczalnie ścieków i poprawę lub budowę sieci kanalizacyjnych w aglomeracjach nadodrzańskich. Ich budowa jest dobrym pomysłem, choć mam wątpliwości, czy wybór poszczególnych działań i priorytety mają uzasadnienie w analizach.

Ale co najciekawsze ustawa nie przewiduje wydatkowania żadnych środków na zmniejszenie zasolenia Odry. Widać, że nie jest to dla władz priorytet, stąd rozwiązuje się go tanim kosztem – po gospodarsku. Dokument tylko obiecuje, że jak kopalnia zrobi instalacje odsalające ścieki lub będzie je retencjonowała choćby przez kilka dni, to opłaty za zrzut soli obniży się im o połowę. Albo i trochę więcej. Ale nie przeznacza się na wsparcie tych inwestycji żadnych środków. Po drugie, rezygnuje właściwie z użycia w tym celu całkiem skutecznego instrumentu, jakim jest wzrost cen za zrzuty solanki. Przewiduje taki wzrost dopiero na rok 2027 – czyli za 4 lata . Nie ma na przykład propozycji, że jeśli kopalnia przedstawi plan budowy instalacji ograniczającej zrzut solanki do rzeki dostanie na jego realizację niskooprocentowany kredyt, a gdyby udało się jej to zrealizować w 3 lata to państwo umorzy z kredytu połowę. Nie ma tam też słowa o najbardziej skutecznej  metodzie zagospodarowania solanek, czyli wykorzystanie ich po zmieszaniu z pyłem i piaskiem do wypełniania starych, kopalnianych wyrobisk. Widać, że władza ma takie rozwiązania „w tamtych spodniach”. Najważniejsza jest obsesyjna wizja budowy drogi wodnej, dziecinna próba konkurencji z Niemcami i nieogarniona wprost żądza zawiadywania miliardami. Wbrew naszym społecznym potrzebom. Trudno ukryć, jak bardzo jest to wszystko niebezpieczne i w efekcie dołujące.

Poważną nadzieję budzi fakt, że władza o tak marnych fachowych kompetencjach, nieumiejętności współpracy z kimkolwiek i tak oderwana od rzeczywistości nie będzie w stanie zrealizować nawet drobnej części tych zamierzeń. Trzymam za to kciuki.

Roman Konieczny

Dostęp do specjalnej serii badań jakości wody w Odrze:
https://www.gov.pl/web/odra/badania-odry

Pilotażowy monitoring Odry w trybie ciągłym:
https://pomiary.gios.gov.pl

Zabawy z mapami, czyli jak stracić na powodzi nie będąc zalanym

Panie i Panowie! 15 kwietnia 2015 roku spełniły się oczekiwania setek, tysięcy, a może nawet miliona Polaków. Krajowy Zarząd Gospodarki Wodnej opublikował w Internecie ponad trzydzieści tysięcy arkuszy map zagrożenia i ryzyka powodziowego (mapy.isok.gov.pl) i ogłosił, że każdy arkusz to akt prawny.

Tak bym napisał jeszcze na początku grudnia zeszłego roku. Tekst byłby ironiczny, bo administracja spóźniła się z mapami w stosunku do wymaganego terminu grubo ponad rok i udawała, że nic się nie stało. Ale byłby też konstruktywny, bo niezależnie od jakości map, można wreszcie zacząć poważną rozmowę o ich przydatności. Tyle, że dzisiaj sytuacja jest dramatycznie inna niż te dwa, czy trzy miesiące temu, więc tekst trzeba zacząć inaczej:

Panie i Panowie. 30 grudnia 2015 roku Prezydent RP, a wcześniej parlament RP zawiódł oczekiwania setek, tysięcy, a może nawet miliona Polaków. Wszystko przez przeprowadzoną galopem w ciągu 21 dni (trzy tzw. czytania w Sejmie w ciągu dwóch dni) zmianę Prawa wodnego, która zwalnia samorządy gminne z konieczności uwzględniania map zagrożenia powodziowego w planach zagospodarowania przestrzennego gmin. Jednym podpisem pan Prezydent wyrzucił w błoto 200 mln złotych, bo tyle kosztowało opracowanie map. Nie zauważył też, że zabiera tym podpisem znacznie większe kwoty właścicielom gruntów. Powie ktoś nic szczególnego, bo nie takie pieniądze politycy potrafią zmarnować stała się jednak rzecz znacznie od tego gorsza wyrzucono do kosza najskuteczniejszą metodę ograniczania strat powodziowych, czyli uporządkowanie budownictwa na terenach zagrożonych powodzią.

Jedną rzecz trzeba wyjaśnić od razu – nie można za tę nieszczęsną historię obwiniać wyłącznie rządzącej obecnie formacji politycznej. Poprzednie obsady Ministerstwa Środowiska i Krajowego Zarządu Gospodarki Wodnej, o różnej zresztą proweniencji politycznej, począwszy od SLD, poprzez PiS i koalicję PO – PSL mocno pracowały, by stworzyć dla tej decyzji solidne podstawy. Nie chciałbym być odebrany jako obrońca takich partii jak PiS, czy partia Kukiza, których sposób myślenia o świecie jest mi tak obcy, jak odkryta niedawno, podobna do Ziemi planeta Kepler-186f krążąca 500 lat świetlnych stąd. Ale ta ciągnąca się od dawna historia jest tak absurdalna i pouczająca zarazem, że nie opowiedzieć jej ze szczegółami, od początku do końca, to jakby opuścić w elementarzu lekcję zatytułowaną „Ala ma kota”. To ważna lekcja o amatorszczyźnie, głupocie lub arogancji większej niż norma przewiduje. Czytaj dalej Zabawy z mapami, czyli jak stracić na powodzi nie będąc zalanym

Nikt nie zrobi tego lepiej niż my, czyli jak zabezpieczyć dom przed powodzią

Jestem optymistą, ale zdarza się, że widzę przyszłość w kolorach, których zdecydowanie nie lubię. Tak było 16 lat temu w biurze Federalnej Agencji Zarządzania Kryzysowego (FEMA) w Saint Louis, kiedy kartkowałem podręcznik „Sześć sposobów na zabezpieczenie domu przed powodzią – przewodnik dla właścicieli”. Szef biura co rusz podsuwał nowe wydawnictwo, pytając, jak nam idzie wdrażanie takich rozwiązań. A ja kartkowałem dalej, uśmiechałem się i… zazdrościłem im wszystkiego: podręcznika – że go opracowali, rządowego programu finansowego wsparcia dla właścicieli domów – że przekonali do niego polityków, kolejnych publikacji – bo świadczyły, że wiele osób skorzystało z programu i zabezpieczyło swoje domy. I byłem coraz bardziej wkurzony. Po głowie tłukło mi się pytanie, jak to jest, że amerykańska agencja rządowa wyłazi ze skóry, by przekonać ludzi, że powinni wziąć część odpowiedzialności za bezpieczeństwo w swoje ręce i zabezpieczyć domy, a my w Polsce traktujemy ich jak niedorozwiniętych, właściwie nie pozwalamy im nic robić, opowiadając w dodatku bajki, że ktoś ich przed powodzią ochroni.

Nie pomógł mi w zrozumieniu tego fenomenu komentarz mojego przyjaciela, że w Ameryce demokracja trzyma się mocno, administracja myśli o potrzebach obywateli, a nam w Polsce w tych sprawach jeszcze świeczka u nosa wisi. Banalne to, ale głównie irytujące, bo znaczyło, że w Polsce szybkiej zmiany na lepsze nie będzie. Z perspektywy lat widać, że facet miał rację. Czytaj dalej Nikt nie zrobi tego lepiej niż my, czyli jak zabezpieczyć dom przed powodzią

Polska nie poprze kandydatury Gilberta White’a do nagrody Nobla

Kim do cholery jest Gilbert White? To fizyk kwantowy? Nie? Może dramaturg? A może ten chemik od receptorów sprzężonych z białkami, co go opisywali w prasie? Też nie? Będziecie rozczarowani: Gilbert White to amerykański geograf, którego badania, analizy, publikacje i aktywność zmieniły strategię ograniczania skutków powodzi w wielu krajach, na wszystkich prawie kontynentach.

Powódź to dzieło Boga, winę za straty powodziowe zwykle ponoszą ludzie” napisał 70 lat temu. Jego przesłanie, w uproszczeniu, było następujące: Jeśli wyobrażacie sobie, że przy pomocy wałów i zbiorników zlikwidujemy powodzie, to kieruje wami zwykła naiwność. Nie wygrywa się z Panem Bogiem. Powinniśmy się skupić na tym, na co mamy wpływ. Zanim więc ktoś podejmie decyzję o budowaniu na zagrożonych terenach domu, biura, fabryki, czy szpitala powinien odpowiedzieć sobie na pytanie, czy to konieczne. A jeśli wyjdzie mu, że tak, to powinien odpowiedzieć na kolejne pytanie: co trzeba zrobić by ten obiekt i ludzie, którzy go będą używać byli odporni na skutki powodzi.

Takie słowa pod koniec lat czterdziestych, kiedy w branży wodnej królowała wyłącznie inżynieria były czystą herezją. Nie rozprzestrzeniły się więc po świecie z szybkością wybuchu supernowej. Ale dzisiaj, po 70 latach widać gołym okiem, że prace White’a zmieniły wszystko: najpierw strategię działania administracji USA, a potem strategie wielu innych krajów: Kanady, Australii, Wielkiej Brytanii, Niemiec, Francji, Bangladeszu, Pakistanu itd. Bez tych prac nie byłoby również obecnej europejskiej dyrektywy powodziowej.

Gilbert White dokonał przewrotu w naszym sposobie myślenia o powodzi i dlatego składam jako pierwszy propozycję o przyznanie mu nagrody Nobla. Choć wiem, że Polska tej kandydatury nie poprze. Nie dlatego, że Alfred Nobel nie przewidział nagrody w tej dziedzinie, ale dlatego, że sposób myślenia Gilberta White’a jest nam w Polsce zupełnie obcy. Jego postać również. Nie wierzycie? Wrzućcie jego nazwisko do przeszukiwarki Googla – jeśli ktoś w pierwszej setce wyników znajdzie coś o nim po polsku stawiam koniak. Jedyny tekst – recenzję biografii G.F. White’a napisał prof. Zbigniew Kundzewicz, tyle że po angielsku. Czytaj dalej Polska nie poprze kandydatury Gilberta White’a do nagrody Nobla

Powódź w Somerset i wolta Camerona

Nie ma nic bardziej niewdzięcznego, jak opracowywanie planów ograniczania skutków powodzi. Wszyscy są bowiem przekonani, że dzięki nim powodzi nie będzie. Mało komu przychodzi do głowy, że taki plan to próba ułożenia się z Naturą, co oznacza, że kiedy z szacunkiem kierujemy do niej pytanie „To jak będzie?” pada zawsze ta sama odpowiedź „To się zobaczy”. Znaczy to tyle, że powódź będzie, ale gdzie, kiedy i jak duża to trudno powiedzieć. Nieprzewidywalność Natury to jedno, ale układać się trzeba również z ludźmi, którzy mają swoje pomysły na życie, więc wymyślenie gdzie i kiedy ich plany mogą być w kolizji z Naturą nie jest łatwe. W efekcie dobry plan jest jak strategiczna gra planszowa, planiści pochyleni nad nią kombinują: jeśli ona tak, to my tak, a jeśli oni tak, to my wtedy tak… Może to brzmi i ciekawie, ale kiedy po paru latach woda nieuchronnie zaleje jakieś domy, zerwie drogi, a w telewizji pojawią się ludzie z całym ogromem nieszczęścia na twarzach, z pewnością podniesie się krzyk, że plan był zły. Że ktoś zawalił sprawę. Więc ci od planów zawsze mają pod górkę. Oni wiedzą, że plany prowadzą do ograniczenia strat, a wszyscy myślą, że chronią przed powodzią. Czytaj dalej Powódź w Somerset i wolta Camerona

Celebryci albo Facebook. W czasie katastrof wolę to drugie.

Djokovic oskarża międzynarodowe media

Novak Djokovic, gwiazda światowego tenisa, po półfinale Turnieju Masters wygranym w Rzymie w maju tego roku w emocjonalnym wystąpieniu zarzucił międzynarodowym mediom takim jak CNN, czy BBC brak zainteresowania „totalną katastrofą o biblijnym zasięgu”, jak nazwał powódź, która właśnie nawiedziła Bałkany.

Rzeczywiście, to co właśnie działo się w Serbii, Bośni i Chorwacji przerasta wyobraźnię każdego: powódź spowodowana deszczami, jakich nie było tam od 120 lat, dotknęła ponad milion ludzi, dziesiątki tysięcy musiało się ewakuować, zginęło prawie 80 osób a straty szacuje się na miliardy dolarów. Ludziom zagrażały rozlewające się rzeki, spływające ze stoków fale błota i tysiące osuwisk, które przesuwały całe osiedla, przewracały domy lub zamieniały je w kupy gruzu. Mimo rozmiarów tego nieszczęścia światowe media pokazały nazajutrz tylko krótkie informacje. Popularność Djokovica spowodowała, że na jego apel media natychmiast zareagowały. BBC zaprosiło go do specjalnego programu, a o powodzi na Bałkanach i akcji „Pomoc dla Serbii” zaczęło pisać więcej gazet.

Djokovic dopiął swego – świadomie wykorzystał status światowej gwiazdy, by zwrócić uwagę na tragedię, jaka zdarzyła się na Bałkanach i potrzebę pomocy dla poszkodowanych.

Czytaj dalej Celebryci albo Facebook. W czasie katastrof wolę to drugie.

Niezwykłe odkrycia w górskiej dolinie

Na środku składzika stał mały, niewiarygodnie brudny, podobnie zresztą jak całe wnętrze, rower z zamontowanym na przednim kole silnikiem spalinowym. Śmigam na tym do osiemdziesiąt na godzinę – powiedział gospodarz – a na tym drugim jeszcze szybciej. Brudny, bo nie wyczyściłem go jeszcze po powodzi.  Facet miał około 55-60 lat. Udar, który dopadł go 2 lata wcześniej był ledwie wyczuwalny – zacinał się z lekka. Drugi pojazd był połączeniem roweru z samochodowym fotelem i mocnym silnikiem na przednim kole. Hamulce miał zwykłe – rowerowe. Nie mogę cholery upilnować, się kiedyś zabije albo komuś co zrobi – żona była wyraźnie zirytowana – wciąż coś majstrujeBo lubię – odciął się.

Jego zabezpieczenia przed powodzią nie były już tak wyrafinowane jak rowerowe ścigacze, ich budowa widać mniej go pasjonowała, choć mimo prostoty każdy szczegół był przemyślany. Niewielki, ładny dom, dotykający zbocza był otoczony półmetrowej wysokości murkiem, wejście do małego ogródka, jak i do domu było zablokowane przed wodą  zaporą z desek, przykręcaną w razie potrzeby do framugi śrubami i uszczelnianą pianką murarską. Podobne zabezpieczenie miało wejście do kurnika – rupieciarni. Gdyby ono jednak nie wytrzymało, albo woda przelała się górą, kury mogłyby uciec pod sufit po zamontowanym na ścianie specjalnym trapie ratunkowym. Przygotowany też był system odwodnienia podwórka (w 2010 roku zalany został wodą nie z rzeki, ale spływającą ze stoku za domem), zaś zabezpieczenie przed cofaniem się w czasie powodzi ścieków z kanalizacji było banalnie proste –w rurę odprowadzającą ścieki z domu wbijało się przygotowany kołek. To ostatnie rozwiązanie powstało też po 2010 roku, kiedy dom został zalany właśnie przez kanalizację.

Czytaj dalej Niezwykłe odkrycia w górskiej dolinie